POD PŁASZCZEM MATKI
Urodziłam się i wzrastałam w religijnej, wielodzietnej rodzinie. Codziennie widziałam modlących się Rodziców, którzy byli dla mnie wzorem modlitwy i pracy. Moje życie upływało w cieniu Sanktuarium Matki Bożej Pocieszenia. Od młodych lat byłam zaangażowana w życie parafii, byłam bielanką, śpiewałam w chórku kościelnym, należałam do Pomocników Matki Kościoła. W miarę możliwości uczestniczyłam w codziennej Eucharystii i często śpiewałam Godzinki o Niepokalanym Poczęciu NMP. Podczas rekolekcji Pomocników Matki Kościoła oddałam się Chrystusowi na własność i pod opiekę Matki Bożej. Odtąd zaczęłam myśleć o życiu zakonnym. Nie znałam jeszcze bliżej sióstr zakonnych. Miałam jednak pewną przeszkodę. Gdy urodziłam się, moi Rodzice byli już starsi. Wiązali ze mną nadzieję, że zaopiekuję się nimi, że na mnie przepiszą nasze gospodarstwo. Również w tym celu podjęłam naukę w szkole rolniczej. Byłam bardzo związana z moimi Rodzicami. Nie wyobrażałam sobie życia bez nich i bez mojej parafii. Jednak Jezus wspierał mnie swoją łaską. Z biegiem czasu poznałam Siostrę Bernardynkę, przez której uśmiech, radość i prostotę, Bóg przemówił do mnie. Ostateczną decyzję o wstąpieniu do Klasztoru podjęłam w obecności Jezusa w Najświętszym Sakramencie, w czasie rekolekcji u Sióstr Bernardynek.
Pragnę podziękować Panu Bogu i Matce Bożej Pocieszenia za wszystkie otrzymane łaski, zwłaszcza za dar powołania do życia zakonnego.
Siostra Weronika
NIE ZAPOMNĘ O TOBIE…
Siostry, które odchodzą do Pana żywo pozostają w naszej pamięci. Nie tylko w modlitwie, ale również wspominamy ich życie, które jest dla nas wciąż żywym świadectwem w realizowaniu swojego powołania.
Dla mnie s. Hiacynta była przykładem pracowitości. Po ciężkiej pracy w polu, widziałam ją często w chórze, siadała na podłodze z umęczenia i modliła się. Zapewne swój trud oddawała Bogu w modlitwie. Pracowała dla Klasztoru. Była dla mnie przykładem zapominania o sobie, wielkiej wrażliwości na drugiego człowieka. Potrafiła dostrzec zmęczenie innych. Śpieszyła z pomocą siostrom w innych urzędach, zwłaszcza w kościele. W czasie Odpustu św. Mikołaja przychodziła do kuchni, by pomóc w zmywaniu. Współczuła chorym i cierpiącym siostrom. Służyła im, odwiedzała je w celi i w szpitalu. Będąc samą cierpiącą i potrzebującą pomocy w czasie swojej ostatniej choroby, troszczyła się o innych. Pytała się, czy siostra zjadła, itp.. Pomimo cierpienia i bólu była uśmiechnięta i nie narzekała.
Siostra Kinga
MOC MODLITWY WSTAWIENNICZEJ
W pierwszych latach życia zakonnego, gdy byłam nowicjuszką przeżyłam kryzys w powołaniu. Moja tęsknota za domem rodzinnym była tak wielka, że postanowiłam wrócić do Rodziców. Ukrywając przed siostrami prawdziwy powód wystąpienia, po wielokrotnych rozmowach z s. Mistrzynią i Matką Przełożoną, podjęłam decyzję powrotu. Nikogo na siłę nie można zmusić do pozostania w klasztorze. W nowicjacie było nas 7 sióstr. Siostry bardzo zasmuciły się, ale nie zmuszały mnie do pozostania w klasztorze. Otoczyły mnie szczerą i ufną modlitwą. Współsiostry wiedziały, że wyszłam na pociąg, by wrócić do domu. Udały się do chóru zakonnego, by tam przed figurą Matki Bożej modlić się w mojej intencji. Wyszłam z klasztoru, zatrzymałam się na dziedzińcu kościelnym przed figurą Matki Bożej. Nie mogłam zrobić ani kroku dalej. Czas nieubłaganie płynął, a ja stoję czując w sercu wielki lęk, by iść na pociąg, a wstyd by wrócić. Słowami nie da się opisać tego, co się ze mną działo. Matka Przełożona chciała mi pomóc, żebym się nie spóźniła na pociąg. Zdążyła tylko wypowiedzieć słowo siostro, a ja wbiegłam w progi klasztoru z wielkim wzruszeniem i żalem, że okazałam tyle niewdzięczności Bogu za łaskę powołania.
Jestem przekonana, że modlitwa wstawiennicza ma wielką moc. To ona przemieniła moje serce, ukoiła tęsknotę za domem rodzinnym i umocniła w powołaniu kontemplacyjnym, gdzie przed Najświętszym Sakramentem wiele czasu spędzamy na wspólnej modlitwie.
Siostra Elżbieta
TRZEBA PIĘKNIE PRZEŻYĆ ŻYCIE,
ABY ZASŁUŻYĆ NA TRWAŁĄ PAMIĘĆ U LUDZI.
Tak przeżyła swoje powołanie zakonne siostra Teresa Siekierska, bernardynka, mistrzyni nowicjatu. Siostra Mistrzyni-S. Terenia, była zawsze spokojna, opanowana i rozmodlona w duchu. Wszystko, co czyniła wypływało z miłości do PanaBoga i ludzi. Całym swoim życiem uwielbiała Trójjedynego Boga. Miała głębokie nabożeństwo do Najświętszego Serca Zbawiciela i do Matki Bożej, polegające na: bezgranicznym zaufaniu Bogu, cichości ukrytego życia, milczeniu, uległości woli Bożej, czystości w myślach, słowach oraz czynach, co wpłynęło na przemianę całego jej życia. W swoim akcie oddania się Matce Bożej prosiła: „Maryjo. Matko moja, naucz mnie kochać, a raczej Ty kochaj przeze mnie swoim Niepokalanym, najczystszym, najczulszym Sercem Matki. Zajmij moje miejsce. Bądź sercem mojego serca, spojrzeniem moich oczu, uśmiechem moich ust, słowami miłości mojego języka. Matko, pozwól mi ukryć się tak doskonale w Twoich ramionach, abyś tylko Ty działała przeze mnie. Amen”.
Siostra Mistrzyni przewodziła małą grupką sióstr, pragnących oddać się na wyłączną służbę Panu Bogu. Najbardziej zadziwiała mnie jej elastyczność i umiejętność dostosowania się do młodych sióstr. Umiała się z nimi radować, śmiać i żartować, pomimo słabego zdrowia i podeszłego wieku. Wynikało to z tego, że posiadała w sobie młodego ducha. Była prosta w obejściu, co miało pozytywny wpływ na ducha siostrzanej miłości. Potrafiła dyskretnie wniknąć w potrzeby sióstr, nie narażając ich na upokorzenie. Zawsze przodowała w wyprzedzaniu innych w usłużności. Niewiele mówiła o sobie. Umiała ukryć swoje potrzeby, zwłaszcza w ostatnich dniach choroby. Z niezwykłą ofiarnością poświęcała się nowicjatowi.
Uważam to za łaskę i szczęście, że mogłam żyć i wzrastać w cieniu „świętej”, która była „otwartą księgą życia” w zdobywaniu wiedzy duchowej i doświadczenia miłości Boga.
Jej życie jest dla mnie zachętą do podejmowania codziennego trudu życia i zmagania się z sobą, z miłości do Jezusa. Niech będzie Bóg uwielbiony za dar życia s. Mistrzyni i za łaski jej udzielone.
Siostra Rafaela
MIŁOŚĆ WIĘKSZA OD LĘKU…
Od dzieciństwa pociągało mnie ciche wezwanie Jezusa do miłowania Go sercem czystym i niepodzielnym. Nie wiedziałam, jak to mam zrealizować. Moja nieśmiałość utrudniała nawiązanie kontaktu z siostrami zakonnymi, które były w moim mieście. Dobry Bóg sprawił, że rozpoczęłam naukę w Liceum Ogólnokształcącym, gdzie poznałam Siostrę zakonną. I tak wszystko się zaczęło… Siostra ta wywarła na mnie pozytywne wrażenie. Zapragnęłam życia poświeconego wyłącznie Bogu w życiu zakonnym. Wiedziałam od początku, że Zgromadzenie czynne nie jest moją drogą. Poznałam wkrótce siostry klauzurowe. Bóg dał mi wewnętrzną pewność, że to jest moje powołanie. Była tylko jedna wielka przeszkoda do pokonania – lęk przed własną słabością fizyczną. Jednak i to przełamałam za łaską Bożą. Miłość do Chrystusa okazała się większa od lęku. Powierzyłam się macierzyńskim dłoniom Maryi i zapukałam do furty klasztornej. Boża Opatrzność sprawiła, że zostałam przyjęta do klasztoru.
Po wielu latach życia zakonnego mogę powiedzieć, że tylko życie kontemplacyjne w klauzurze, mogło mi stworzyć takie warunki i przestrzeń serca do oddania się Bogu. Cierpienie stało się moją osobistą drogą do Niego, jak gdyby powołanie w powołaniu. Zgadzanie się z wolą Bożą przezwyciężyło i nadal przezwycięża we mnie wszelki lęk przed cierpieniem. Poprzez codzienną Eucharystię, adorację Jezusa w Najświętszym Sakramencie i modlitwę wspólnotową, czerpię siłę i moc Bożą do jednoczenia się w cierpieniu z Chrystusem Eucharystycznym dla dobra Członków Mistycznego Ciała – Kościoła.
Przeżywanie mojego powołania w cierpieniu jest doświadczaniem dotknięcia tajemnicy Chrystusowego Krzyża. Jego moc uwalnia mnie od niszczącego lęku, wypełniając serce pokojem i coraz większym zawierzeniem Bogu oraz miłością do ludzi. Naprawdę warto współcierpieć z Chrystusem, aby cierpienie się nie marnowało. Zawsze wybrałabym tę samą drogę powołania, gdyż jestem na niej szczęśliwa.
Siostra Rafaela
MIŁOŚĆ NIE JEST KOCHANA. ~ św. Franciszek z Asyżu
Urodziłam się, jako pierwsze z pięciorga dzieci. Gdy miałam roczek, moi rodzice wstąpili do wspólnoty neokatechumenalnej. Od najmłodszych lat miałam łaskę poznawać w Kościele Boga żywego, obecnego w codzienności. Ogromny dar, jaki z perspektywy czasu coraz bardziej doceniam, to wspólna modlitwa z rodzicami i rodzeństwem. Głos powołania w duszy usłyszałam już w dzieciństwie. W czasie dorastania coraz bardziej wypierałam myśl o powołaniu, uznając ją za dziecięcy wymysł. W wieku czternastu lat wstąpiłam do wspólnoty. Miałam łaskę doświadczyć żywego Kościoła pełnego młodzieży, uczestniczyć w licznych pielgrzymkach i rekolekcjach. Jednocześnie tłumiąc myśl o powołaniu do zakonu, szukałam szczęścia w relacjach ze znajomymi, zabawach, muzyce, fałszywym pojęciu wolności. Czułam coraz większą pustkę i samotność, mimo z pozoru udanego życia. Kilka trudnych doświadczeń mnie oczyszczało. Pan cierpliwie czekał. Na początku studiów po raz pierwszy z odwagą wyraziłam gotowość do rozeznawania powołania zakonnego, bycia Oblubienicą Pana Jezusa. Pamiętam, że poczułam wtedy wielką radość, której tyle szukałam. Od tego czasu do momentu wstąpienia do klasztoru minęły dwa lata. Był to okres, w którym nie brakowało trudów, wątpliwości, ale i coraz głębszej relacji z Panem. Sakramenty święte utwierdzały mnie w dobrym. Jestem głęboko przekonana, że to dzięki Matce Bożej, na mojej drodze Dobry Pan postawił w odpowiednim czasie siostry Bernardynki. Myśląc o powołaniu do stanu zakonnego nie brałam pod uwagę życia w klasztorze kontemplacyjnym. To zaproszenie Pana mnie zaskoczyło, ale dzięki łasce mogłam je odczytać i odpowiedzieć. Nie jest to droga łatwa, ale piękna. Jestem szczęśliwa, że mogę codziennie iść śladami św. Franciszka z Asyżu, który tak bardzo ukochał Kościół Katolicki, Maryję, Miłość – jaką jest Jezus Chrystus.
Siostra Karolina
O PANIE, TO TY NA MNIE SPOJRZAŁEŚ
TWOJE USTA DZIŚ WYRZEKŁY ME IMIĘ
SWOJĄ BARKĘ POZOSTAWIAM NA BRZEGU
DRAZEM Z TOBĄ NOWY ZACZNĘ DZIŚ ŁÓW.
Przychodzi w życiu człowieka taka chwila, kiedy Bóg się objawia, a my nie zawsze potrafimy odczytać Jego znaki, poznać Jego wolę. Potrzebna jest refleksja, wewnętrzne wyciszenie. Jako nastolatce dane mi było „ zasmakować” długich chwil ciszy, kiedy mogłam pogłębić swoje poszukiwanie, aby posłuchać, co mówi do mnie Bóg w głębi serca. Należałam do Oazy, gdzie przeszłam pełną formację od Dzieci Bożych do III stopnia: wspólne Msze św., adoracje, wyjazdy na rekolekcje. Cotygodniowe spotkania pogłębiły moją wiarę i miłość do Jezusa. Pamiętam mój pierwszy wyjazd do Sióstr Niepokalanek w Kościerzynie na 10 dniowe zamknięte rekolekcje. Byłam wtedy bardzo wzruszona otwartością i serdecznością sióstr. To tam pierwszy raz powiedziałam głośno, że chcę zostać zakonnicą. Byłam jeszcze za młoda na podjęcie życia zakonnego, ale Bóg „złapał mnie za słowo i nie wypuścił ze swoich ramion”. Po prostu mnie prowadził – stawiał na drodze mojego życia ludzi, którzy towarzyszyli mi w odkrywaniu powołania. Nikt mi nie mówił, że mam powołanie, że muszę iść do Klasztoru. To wszystko „ odbywało się bez słów”. Jak to zrozumieć – nie wiem? Wiem jedno – powołanie we mnie powoli wzrastało. Kiedy jako 16 letnia dziewczyna zjawiłam się przed furtą klasztorną – prosząc o przyjęcie, dostałam odpowiedź odmowną, ze względu na mój wiek i brak zgody Rodziców. W tym wypadku musiałam czekać, skończyć szkołę i stać się osobą pełnoletnią. Jednak przez ten cały czas, 4 lata Liceum, starałam się utrzymywać kontakt z siostrami, wierząc, że kiedyś furta klasztorna dla mnie się otworzy. W tym czasie byłam zwykłą nastolatką z codziennymi problemami i radościami. Rozwijałam swoje różne zainteresowania, między innymi dużo czasu poświęcałam na sport. Z czasem to moje powołanie „przycichło” i nic nie wskazywało, że znów z taką wewnętrzną mocą się odezwie. Zrozumiałam wtedy, że życie nie polega na rozumieniu, bo wielu rzeczy nie rozumiemy, ale na miłości, na niesieniu pomocy drugiemu, na modlitwie i pracy. Nadszedł czas matury i trzeba było wybierać uczelnię. Moją „uczelnią” była ponowna prośba o przyjęcie do Klasztoru. Tym razem została ona rozpatrzona pozytywnie i dnia 6 sierpnia wstąpiłam do Klasztoru. Była to sobota, dzień Matki Bożej.
Od tamtego dnia minęło wiele lat. Moja przyjaźń z Jezusem trwa nadal. W tym czasie odkryłam i poznałam Boga kochającego i łagodnego, Tego, który nie złamie trzciny nadłamanej, nie zagasi knotka o nikłym płomyku (Iz. 42, 3). Nie muszę się bać odsłaniania przed Nim swych słabości i upadków. On kocha mnie i to mi wystarcza.
Siostra Franciszka
HISTORIA NASZEGO ŻYCIA TO HISTORIA NASZEJ DUSZY.
Zaczęła się w domu rodzinnym, w którym odkąd pamiętam była obecna codzienna modlitwa moich rodziców, udział w sakramentach świętych i nabożeństwach. Wszystko wpisywało się w trud codziennej pracy na roli. Z tego źródła wszystko wyrastało, ono nie pozwoliło mi odejść w innym kierunku, ulec wizji szukania szczęścia poza Bogiem. Z niego wyrosło powołanie zakonne mojej starszej siostry i z niego swój początek wzięło budowanie chrześcijańskiej rodziny przez mojego brata, który teraz z żoną przekazują wiarę swym pięciorgu dzieciom. Chociaż Bóg był stale obecny, to jednak w bardzo ukryty sposób kierował ku Sobie moje drogi. Powołanie do życia zakonnego, w moim przekonaniu, nie było dla mnie. Przez kilkanaście lat uczył mnie szukania prawdy o własnym życiu, odkrywania Go w drugim człowieku, spotykania we wspólnocie Kościoła, Słowie Bożym, sakramentach, modlitwie i pięknie stworzenia. Całe dotychczasowe życie zmieniło swój kierunek za sprawą Słowa Bożego, które niczym miecz zaczęło odcinać po kolei dotychczasowe działania i torować drogę ku życiu kontemplacyjnemu. Miejscem dojrzewania decyzji było Sanktuarium św. Jana Marii Vianneya, gdzie przez modlitwę i kierownictwo duchowe, Bóg przełamywał moje niedowierzanie i niepokój, ucząc ufności i posłuszeństwa. Przewodniczką stała się Maryja, która w odpowiednim czasie i miejscu, dawała pewność Swej obecności, prowadząc do pełnej zawierzenia modlitwy: „niech mi się stanie według Słowa Twego”.
Siostra Maria
Z JEZUSEM EUCHARYSTYCZNYM POD JEDNYM DACHEM
Trudno jest pisać o swoim powołaniu, o tym, czego Bóg dokonał w moim życiu i sercu. Moje życie, przed wstąpieniem do Klasztoru było, po ludzku mówiąc, udane: dobrzy rodzice, brak większych kłopotów z nauką. Mimo to, przez cały czas czułam, że nie tam jest moje miejsce. Rozpoczęłam studia i zamieszkałam w bursie prowadzonej przez siostry. Mieszkając blisko Kościoła, miałam okazję do częstszych odwiedzin Jezusa Eucharystycznego. Pozostało mi w pamięci moje pierwsze spotkanie z Jezusem Eucharystycznym w klasztornym kościele. Wewnętrznie usłyszałam głos, że tu właśnie jest mój dom, że Jezus tu chce mnie mieć, że zaprasza mnie, do stania się Jego Oblubienicą. Nigdy nie zapomnę tego, czego doświadczyłam po generalnej spowiedzi – wielka radość wewnętrzna i miłość do Jezusa. W tym kościele w ołtarzu bocznym znajduje się Ukrzyżowany Chrystus. Potrafiłam przez dłuższy czas wpatrywać się w Ukrzyżowanego, dziękować Mu za Jego miłość, mówić Mu o mojej miłości ku Niemu, po prostu trwać przy Nim. Z każdym dniem Jezus stawał mi się coraz bliższy, kochałam Go coraz bardziej. Wszystko, co dotąd mnie interesowało, studia i znajomi, przestawało się liczyć. Jezus i Jego skierowane do mnie zaproszenie były najważniejsze. Mieszkając w przyklasztornej bursie czułam, że z jednej strony jestem bardzo blisko tego, czego przez całe życie szukałam, a z drugiej strony bardzo daleko. Rzeczywiście tak było. Mieszkałam blisko klasztoru, ale jeszcze nie byłam w klasztorze. Postanowiłam przerwać studia i wstąpić do Zakonu. Moja Rodzina nie była zadowolona z tej decyzji. Powiedziałam Rodzicom, że Jezus mnie wzywa i że, jeśli to będzie Wolą Bożą, to ukończę studia jako siostra zakonna, co rzeczywiście się stało. Naprawdę warto poświęcić Jezusowi swoje życie.
Siostra Teresa
Mam Ojca Jedynego w niebie
Który kocha bardzo Swe dzieci
A na ziemi mam Tato Ciebie
Dlatego słońce wciąż mi świeci…
Urodziłam się jako 4 dziecko na wsi, pośród lasów i pól, które bardzo kocham do dnia dzisiejszego.
Moje powołanie kształtowało się powoli. Największym autorytetem w moim życiu był i nadal jest mój, już dziś nieżyjący Ojciec. To On położył pod moje życie fundament, na którym wzrastało wszystko inne, między innymi i moje powołanie. Patrzyłam na Jego życie, słuchałam Jego słów i wszystko chowałam głęboko w sercu. W Jego życiu zawsze Bóg był na pierwszym miejscu. Codzienna Msza św., nabożeństwa majowe, czerwcowe, październikowe itd. Często powtarzał: dziecko, nie ma dla mnie większej radości, jak widzę, gdy przystępujesz do Komunii św. Ile radości widziałam w Jego oczach, gdy przygotowywał ołtarz na Boże Ciało i całą drogę, mówił, że tędy będzie szedł Sam Jezus. W naszych rozmowach powtarzał bardzo często: ratujmy dusze grzeszników, pomóżmy nieść krzyż Jezusowi, nie pozwólmy, by marnowała się Krew Przenajdroższa, którą Jezus wylał za nas. Nie zabiegał o to, co ziemskie, bo jak mówił zabierzemy ze sobą tylko to, co ma wartość wieczną. Ponieważ Ojca kochałam bardzo, dlatego nie chciałam Go w niczym zasmucić. Starałam się wprowadzać w życie to wszystko, czego mnie uczył słowami, a szczególnie swoim życiem. Tak krok po kroku szłam w życie, ubogacona mądrością Swojego Ojca. W piękny majowy wieczór, kiedy kwitły i pachniały bzy, powiedziałam Ojcu o swoim zamiarze pójścia do klasztoru. Przytuliłam się do Jego serca, a On jak zawsze pogłaskał mnie po głowie, łzy popłynęły po policzku i tak bez słów długo trwaliśmy. Od tego czasu przygotowywał mnie do innego życia. Dziś jestem Mu bardzo za to wdzięczna. Odchodząc z domu do klasztoru, na pożegnanie ofiarował mi Swój krzyżyk, z którym się nie rozstawał od lat młodzieńczych (krzyżyk wyrzeźbiony przez Ojca). Wręczając mi go powiedział: niech ten Krzyż będzie ci księgą, z której będziesz czerpała wszelką mądrość. Choć upłynęło wiele czasu i różne były koleje w moim życiu, zawsze wracałam do słów i nauk Ojca. One dawały mi siłę i były drogowskazem. Za takiego Ojca, Bogu niech będą dzięki.
Siostra Beata
TYLKO DWÓCH RAMION MI TRZEBA MOICH, NIE MOICH, KTÓRE OTULĄ JAK SZALEM, KTÓRE TRWAĆ BĘDĄ NA PRZEKÓR GWIAZDOM I JĘZYKOM. TRZEBA MI TYLKO UMYSŁU, KTÓRY DOPEŁNI MÓJ UMYSŁ, STÓP ODCIŚNIĘTYCH NA DRODZE TUŻ OBOK MOICH. TRZEBA MI WARG, CO NA DOBRANOC TKAĆ BĘDĄ SZEPTEM BAJKI O DOBRYM ŻYCIU
Ten wiersz napisałam, mając piętnaście lat. Dziś mogę z całą pewnością powiedzieć, że znalazłam. Znalazłam ramiona Jezusa, które tulą mnie, chronią – niezmiennie, zawsze i pomimo wszystko. I wszystkie pragnienia zawarte w tym wierszu wypełniają się w Nim, w moim Bogu. Tylko „bajki o dobrym życiu” okazują się być rzeczywistą nadzieją, która w Nim ma się wypełnić.
Wtedy jednak moja droga do Boga, do klasztoru wcale nie była oczywista.
Szukałam wtedy szczęścia w przyjaźniach, w muzyce, potem w relacjach – takich konkretnych – dwa razy byłam zaręczona. Szukałam zmieniając kolejne prace, miejsca zamieszkania. Żyłam, jak chciałam.
Pana Boga zaczęłam poznawać mając 21 lat. Zaprosił mnie wtedy do wspólnoty neokatechumenalnej, gdzie dostałam fundament wiary, gdzie zaczęłam dostrzegać jak Bóg działa w moim życiu, jak mówi do mnie, jak kocha… Dziesięć lat minęło, zanim byłam gotowa odpowiedzieć na Jego miłość, na jego zaproszenie, które wciąż słyszałam, moim „tak”.
Można by o mnie powiedzieć, że jestem człowiekiem nawróconym. Tak się mówi, ale właśnie tu w klasztorze odnajduję moją drogę nawrócenia, ciągłego nawracania się. To trudna, ciągła nauka miłości, abym i ja miała ramiona otwarte, kochające, jak ramiona mojego Oblubieńca
Siostra Alberta
Wiele razy mi się śniło
Szczęście, które gdzieś było
Ale sama nie wiedziałam
Odgadnąć go nie umiałam.
Chrystus Pan pewnego dnia
Wyciągnął ku mnie swą dłoń
Wtedy właśnie zrozumiałam
Że to ja za Nim iść miałam.
Jezu ja Ci dziękuję
Jezu ja Ci dziękuję
To moje jedyne słowo
Więcej mówić nie umiem. /x2
Moje szczęście właśnie tutaj
Jezusa być uczennicą
Jego nauki pilnie słuchać
Woli Jego być miłośnicą.
Kocham, kocham, kocham Go mocno
Kocham z całego serca
On uczynił mnie ludzi siostrą
Całe życie Jemu poświęcam.